Zbigniew Rułkowski – poeta, zdobywca II nagrody w konkursie o najpiękniejszy wiersz o Piaseczni oraz III miejsca w kokrsie na opowiadanie o Piasecznie. Więcej Informacji: www.zbigniew620.republika.pl

Piaseczno
Kauna, Żabia kto zna te ulice
Dzieje miasta w ziemi zamknięte
Archeologicznej wieków skorupie
Pod płytami Placu Piłsudskiego
Świętej Anny cegieł wymiar gotycki
Mojżesza Lud braci wspólnej wiary
Gdzieżeś Starego Piaseczna świecie
Czy tam gdzie moje dawne są światy
Gdzieś na lamusie wspomnień
Starych ludzi westchnień
Przytułku świata duszy
Gdzie milknąca przeszłość jeszcze żyje
I do młodych serc chce zapukać
Może ich nudzi a może zbudzi
Czy obudzi rozpędzoną mamuśkę
Ze swoim dzieckiem najcudniejszym w świecie
Do szkoło prywatnej ono musi
Cool bryką przyjedzie pod drzwi same
Choć prawo zabrania i dobry obyczaj
Prawo obyczaj rzeczy są dobre
Niech je przestrzegają ludzie
Ale mamuśka musi musi musi
Tnie wiatr wysmukły dziób Titanica
Działka za działką szybko znika
Numerów przybywa w sypialni Piaseczno
Policji sądu gmachy górują
Obywatelu będzie bezpiecznie
Park wystrzyżoną murawą wita
Dostojne dęby żołędzie sypią
Szum trzcin nad stawem lustrzaną tonią
Akordy żabek w powietrzu gonią
Oddechu nastrój poezję tworzy
Boże skąd ten smród gnilny
W noc parną lipcowa płynie
Pieczęć miłości psa i człowieka
Psia na poetę kupa szczeka
Lekarz bankiera cechy kojarzy
Nauczyciele etaty dwoją
Nuwosz biznesmen wszelakiej maści
Daje w nadziei że się opłaci
Normą jest wyrwać kęs z wspólnej misy
Tylko w sumieniu coś nie do twarzy
Tutaj złotówka inny ma wymiar
Krążący pieniądza kołowrót
Nakręca tętno bystrość spojrzenia
Posiąść majątek jak
Krótką piłką
Nie jak robiły to pokolenia
A jeśli po słowach wiersza
Myśl niecna kogoś nęka
Odsyłam do wersów noblisty
Tam u Miłosza poeta pamięta
Przeżyło lat pięćset osiemdziesiąt
Nasze Piaseczno miasto stateczne
Globalny nie zmiecie huragan
Historii pokoleń placów ulic
Żyj dalej my w Tobie na zdrowie
Tu wnuków naszych ojczyste progi
A kiedy przejdą te pokolenia
Szumu i piany ferment tworzenia
Osiądzie osad młodego wina
Naszych dokonań w annałach wiecznych
Wyda ocenę zapis historii
Opinią taką gdy wieki miną
Piaseczno miasto dobre bezpieczne
Bo umieliśmy stworzyć społeczność
Wielką Rodzinę

Dwie róże z Piaseczna

I Suwałki, 3.03.2006

Klasnęły drzwi czarnego karawanu. Wewnątrz, spod wieńców i kwiatów przebijały błyski lakieru pokrywającego dębowe drewno trumny. Na uboczu tłumu uczestników uroczystości pogrzebowej, przy bramie dziedzińca kościelnego, stał Zbisław. Uczestnicy nabożeństwa żałobnego lokowali się w samochodach; chcąc dotrzeć na cmentarz. Nie wiedział co ma robić, aby jak inni dostać się na miejsce pochówku. Wzrokiem szukał kogoś bardziej znajomego aby poprosić o podwiezienie. Wtedy energicznym krokiem podeszła do niego Danka. Zapytała – dlaczego nie wsiadasz, wszyscy czekamy, aż pojedziecie. Nie wiem, do kogo mógłbym wsiąść, odpowiedział Zbisław. Danka to skwitowała – przecież ty jedziesz z Elą, odprowadzasz ją, ty masz jej towarzyszyć.

Rzeczywiście u wezgłowia trumny w samochodzie był pusty fotel. Zajął to miejsce, popatrzył na trumnę, potem dotknął jej ręką. Karawan ruszył, za nim reszta konduktu żałobników i znajomych.

Odprowadzał swoją zmarłą żonę. To nasza ostatnia wspólna podróż, myślał o tym cały czas. Znajome ulice mijały szybko. Koniec przejazdu. Już przechodzili przez bramę cmentarną. Była cementowa i zimna z wyglądu, wykonana z szarego chropowatego betonu. Jakaś taka nie ukończona, surowa. Są bramy które zachęcają do wejścia, ale ta nie. Kilka alejek, kilkadziesiąt kroków i obok ciemniejącej dziury dołu, ujrzał górkę szarożółtego, kamienistego żwiru.

Rozległ się głuchy łoskot grud zmarzłego piasku i kamieni, spadających na dębowe drewno trumny. Zbisław stał blisko krawędzi dołu zasypywanego szybkimi ruchami rąk pracowników firmy pogrzebowej. Tam w dole, w zamkniętej trumnie, spoczywało ciało jego zmarłej żony.

Zbisław stał i patrzył. O czym mógł w tej chwili myśleć?

Jego niska sylwetka, z bezradnie przechyloną na bok głową, wydawała się jeszcze niższa na tle dwójki osób stojących za nim. Była to jego najbliższa rodzina, córka Alicja z jej mężem.

Zbisław był w tym dziwnym stanie ducha, w jaki wpadają ludzie, kiedy ich życie zawiruje i z niesamowitym przyspieszeniem wyrzuci w nieznane przestrzenie. W tej chwili jego głowa była kłębowiskiem natłoku myśli, a zarazem była pusta, kompletnie pusta. Co dalej, co jutro, jak dalej żyć, co robić? Pustka, pustka, wszystko skończone. Tylko mroźna, biaława przestrzeń suwalskiej zimy i ciągnąca się nieskończenie mglista pustka.

Coś spoczęło na jego ramieniu. Usłyszał – tato, tato. – Zostaw to wszystko, jedź z nami, zostań z nami w Piasecznie. Była to ręka jego córki i jej głos. „Tato jedź i zostań z nami”, przedzierało się do pustki w głowie Zbisława.

Alicja i on byli spontaniczni, często działali pod wpływem chwili. Zięć, bierny uczestnik zapadającej decyzji rodzinnej, decyzji jego żony, zapewne był oszołomiony tym co Alicja w tej chwili mówi, jednak taktownym ruchem głowy wyraził aprobatę dla jej pomysłu. Zbisław bez żadnego gestu, cichym głosem skwitował. Dziękuję Wam, pojadę.

– Nastrój tej chwili, jej wymowę, oddał potem słowami wiersza:

Płynąłem łodzią sprawną, dzielną
pod fokiem, grotem, bezanem.
Ster, żagle pewnie trzymałem.
Płynąłem życia oceanem.
Fale życia ścinała ostro.
Łódź ręki sternika słuchała.
Moja dobra łódka – rodzina
wiatrom wrogim sprostać umiała.
Gdy życia tsunami nadeszło
nic kunszt żeglarza, odwaga

Wichry losu ster łamią, maszty.
Korab żeglowność postradał.
Gdy grzywacz śmierci łódź rozbija
za burtę rozrzuca załogę.
Ci płyną w życie, ona schodzi.
Sternik ból czuje i trwogę.
Już nie ma twej łodzi, sterniku.
Ty obcej musiałeś się chwycić.
Drętwy patrzysz na fali przybój.
W twej głowie echo wichru wycia.
Już nie ma twej łódki, twej kei.
Ty stoisz sam, na pustym brzegu.
– Czy sił na nowy rejs wystarczy?
– Czy fala uniesie cię w biegu?

II Piaseczno, lato2007

Minęły dwa lata. Piaseczno, ciasne dynamiczne miasto, wcale nie zauważyło nowego mieszkańca. Ot, przybysz z daleka, jakich wielu rozpychało pękającą w szwach, senną do niedawna, mieścinę. Rany po zmarłej Eli stawały się bardziej odległe, mniej bolesne. Momentami całkiem o nich zapominał. Był na emeryturze. Znalazł pół etatu w nieodległej szkole. Ale co najważniejsze był przy córce. Kiedy w duszy wzmagał się większy chłód, zawsze mógł ogrzać się jej ciepłem. Ciepłem jej domu.

W Piasecznie, Alicja, jej mąż Arkadiusz i dwójka wnucząt stały się najbliższym światem Zbisława. Na nich koncentrowało się jego życie. Jego syn Adam, w odległym Gdańsku, powoli wchodził w samodzielny byt.

Poznawał nowe miasto i okolicę. Jeździł rowerem po lesie na południe od miasta. Tu był u siebie w domu. Okiem leśnika taksował lokalne drzewostany. W myślach oceniał pracę miejscowych leśników, zostało mu to z czasów zarządzania lasami kwidzyńskimi. Doceniał kulturę ludzi korzystających z przyrody, zachowywanie się turystów. Znał problemy lasu na peryferiach miasta. Poza sporadycznie spotykanymi drobnymi śmieciami, w lesie było czysto. Nie było „dzikich” wysypisk, tak charakterystycznych dla mało cywilizowanego społeczeństwa. Fotografował okazy przyrodnicze. W jednej z eskapad na swoim rowerze „odkrył” stawy na Górkach Szymona. Zaowocowało to wierszem

„Wierzbowe rozczesane wiatrem włosy
zielenią palców delikatnych dłoni
oddają pieszczoty falującej wodzie
toniom stawów na Górkach Szymona . . .”

Zbisław wznowił pisanie wierszy, a może raczej rymowanek. Pisanie było jego terapią na echo bólu duszy. Eli już nie było i było pusto. Przez niespełna trzydzieści lat małżeństwa przyzwyczaił się do jej obecności. Do obecności kobiety w jego życiu. Żona, przyjaciel, czysty dom, smakołyki kuchenne, księgowa domowych finansów, wspólnota wiary i modlitwy, całe ciepło domu . . . ehh, tak – Ela była dobrą żoną a teraz pustka.

Siedział też w internecie, zaczął interesować się ogłoszeniami matrymonialnymi. Lecz był zbyt lękliwy i ostrożny, zawsze kończyło się na czytaniu anonsów samotnych pań. Tu występowała przeszkoda nie do pokonania. Panie z ogłoszeń matrymonialnych przeważnie były rozwódkami. Dla Zbigniewa, to oznaczało, że nie są wolne sakramentalnie. On katolik, dla niego związek i życie pod wspólnym dachem z rozwiedzioną kobietą to konflikt moralny. Przed Bogiem te panie były czyimiś żonami.

Dalej uciekał w pisanie wierszy. Dawał je do przeczytania i do oceny Magdzie, nauczycielce języka polskiego w tej samej szkole, w której on uczył. Ufał jej opiniom i jej akceptacji pisanych przez niego wierszy. Właśnie Magda nakierowała uwagę Zbisława na Klub Poszukiwaczy Słowa w Piasecznie. Tego nie przegapił. Odnalazł bibliotekę miejską w Centrum Kultury. W dniu kiedy zbierają się poeci, zebrał kartki z wydrukowanymi wierszami i ufny poszedł na pierwsze spotkanie klubowe. Odczuwał odrobinę sztywnego napięcia w nowym miejscu, wśród nowych ludzi, lecz głęboka pewność o wartości przyniesionych wierszy powodowała, że miał wyprostowaną postawę i spokojny, mocny, głos. Miła Pani z biblioteki przedstawiła nowego poetę. Kurtuazja przywitania i zaczęło się.

III Klub Poszukiwaczy Słowa, 2009

Zbisław chciał czytać i czytać i liczył na pochwały o wyjątkowości jego poezji. Z zapałem wyrecytował trzy wiersze. Zaczęła się dyskusja. Niestety, oczekując triumfu, otrzymał coś zgoła innego, kubły zimnej wody. Jeden z uczestników spotkania, był nim Wojmir, odniósł się krytycznie do wszystkiego w jego wierszach. Mocnym głosem znawcy mówił o archaicznych formach poetyckich, o marnych częstochowskich rymach i tak dalej i tak dalej. Tylko jedna młoda, sympatyczna dziewczyna, wzięła w obronę jeden z utworów, w którym coś tam jej spodobało się. Zbisław był jej wdzięczny, choć przypuszczał, że ona go broni na przekór tamtemu. Obiektywnie, pierwsze spotkanie klubowe, było porażką Zbisława poety.

Pisania jednak nie przerwał. Wewnętrzne parcie wylewania na papier myśli, odczuć, komentowania wydarzeń, zakorzeniło się w nim głęboko. Pomny krytycznych uwag, które okazały się cenne, zaczął studiować poetykę. Szukał w książkach, w internecie, analizował wiersze współczesnych poetów. Po czterdziestu z górą latach znów uczył się literatury, przypominał sobie fragmenty lekcji języka polskiego z liceum, było prawie jak przed maturą. Wobec swojej twórczości stał się krytyczny.

W tym czasie uaktywniał swoje życie. Wyszukiwał zajęć. Szukał kontaktów. Wszystko to, aby osłabić towarzyszącą mu pustkę. Niestety, pozostawał nadal samotny. Z żadną z poznanych w tym czasie kobiet nie zdołał utworzyć trwałego związku.

W Klubie Poszukiwaczy Słowa zadomowił się na dobre. Tam już nie czuł się nowy. Zdobył nawet nagrodę za wiersz o Piasecznie. To była druga lokata w konkursie. On przybysz, obcy, nowy, wyczuwał to miasto. Zawarł to w wierszu pt. „Piaseczno”, w którym końcowy wers miał takie brzmienie:

„wyda ocenę zapis historii
opinią taką gdy wieki miną
Piaseczno miasto dobre bezpieczne
bo umieliśmy stworzyć społeczność
Wielką Rodzinę”

Klub żył, pojawiały się nowe twarze. Teraz, już on, mógł sobie pozwolić na ocenianie innych. Taką nową postacią była Helena. Jak każdy nowy w klubie chciała czytać swoje utwory i jak każdy zapewne oczekiwała akceptacji. Jednak Zbisław nie na jej wiersze skierował główną uwagę. On przede wszystkim widział jej oczy, jasne, prawie niebieskie, osadzone w łagodnej twarzy. Samotna, czy mężatka analizował sytuację. Dlaczego pisze? Powstrzymywał się od wyrażania opinii o czytanych przez nią wierszach. Kiedy ona czytała, on błądził wzrokiem po suficie, ale wewnętrznie był bardzo skupiony. Starał się zachowywać dystans. Dwukrotny zawód w poszukiwaniu partnerki na żonę, na ponowne założenie rodziny, uczynił Zbisława nieufnym i ostrożnym. Helena co prawda przyciągała jego uwagę, jednak starał się tłumić myślenie o niej. Był to taki stan przyczajenia, a może nawet wycofania.

Spokojne miesiące życia w Piasecznie biegły szybko. Część spotkań klubowych opuszczał. Jednak na wieczór autorski promujący pierwszą książkę z poezją Heleny przyszedł. Miał ze sobą „cyfrówkę” do robienia zdjęć. Helena ładnie się prezentowała. Taktownie spokojna dystynkcja cechowała jej wygląd. Był zaskoczony dużą ilością uczestników spotkania. Po recytatorskiej prezentacji wybranych wierszy z tomiku „Gdy szepcze wiatr”, Helenę otoczył tłum oczekujących jej autorskiego wpisu i autografu. Trudno było się docisnąć, coś stosownego powiedzieć. Zbisław pstrykał fotki. Potem w domu długo z zainteresowaniem obrabiał je w photoshopie i analizował wygląd Heleny. – Był w nim delikatny uśmiech i lekkie okulary, kiedy czytała emanowało to elegancją i profesjonalizmem. Intelektualistka, pomyślał. Całości jej wizerunku dopełniały, starannie ułożone, swobodnie falujące włosy. – Podobała mu się ta kobieta.

Potem, choć wzbraniał się przed myśleniem o Helenie, jednak jej zdjęciom ze spotkania poświęcił wiele wieczorów w swoim mieszkaniu .

Mijały kolejne miesiące. Zbisław znów regularnie uczestniczył w życiu klubowym. Właśnie wydawano antologię z wybranymi wierszami poetów z Klubu Poszukiwaczy Słowa. Liczba spotykających się na czwartkowych wieczorkach urosła. Spotkania ożywiły się. Zbisław nadal podtrzymywał pozę obojętnego wobec Heleny, pozę taktownie zachowującego się kolegi z klubu. Podświadomie coś w nim czekało na odpowiednie wydarzenie, na odpowiedni moment.

Podczas kolejnego wieczorku literackiego, tym razem Magdy, Zbisław przybył

w towarzystwie Teresy, koleżanki ze szkoły, w której dorabiał do emerytury. Na scenie grupa teatralna młodzieży z temperamentem odtwarzała kolejny tom z okultystycznych powieści Magdy. Pozornie uczestniczył w wieczorowym spotkaniu – ale przede wszystkim obserwował Helenę. Siedziała przy sąsiednim stoliku. Odważył się i zaproponował odwiezienie jej do domu. Wchodząc w ten sposób w towarzystwo dwóch pań, Zbisław stworzył sobie problem, która z pań poprosi i zechce wysiąść jako pierwsza. On chciałby samotnie odwieźć Helenę, bez towarzystwa Teresy. Teresa taktowna koleżanka ze szkoły, matematyk z wykształcenia a więc logik, umiejętnie rozprostowała tę zawiłość. Poprosiła, aby jako pierwsza mogła być odwieziona do domu. Został sam z Heleną.

Taka zwykła przejażdżka z Piaseczna do Domic, w sytuacji szczególnej, staje się wyjątkowa. Zbisław rozciągał czas przejazdu i mimo późnej pory jechał wolno. Jadąc rozmawiali; o czym? Co było tematem? Mało zapamiętał. Jedynym, co wywarło na nim największe wrażenie, była relacja o śmierci jej męża. Zmarł od tętniaka w głowie. Zapamiętał też określenie choroby przez Helenę – „bomba z opóźnionym zapłonem”. No i ponad wszelką wątpliwość dowiedział się – Helena jest samotna – i to było dla niego najważniejsze. Pod bramą posesji, zaproszony na herbatę, dziękując, odmówił. Nie czuł w sobie tej odwagi, która cechuje innych mężczyzn, prawdopodobnie bardziej obytych w sprawach damsko męskich.

Ten wieczór był punktem zwrotnym w jego życiu, był zaczątkiem ich bliższej znajomości.

IV Helena, 2012

Po kolejnym spotkaniu klubowym Zbisław odważnie i tak zwyczajnie, jak gdyby od zawsze, zaproponował Helenie odwiezienie do domu. Tym razem zaproszenie na herbatę przyjął. Gawędzili o wielu sprawach. Wszystkie tematy miały jakąś wspólną przewodnią myśl. Były interesujące, ciekawe dla obojga. Odtąd Zbisław zaczął bywać w Domicach nie dla przypadkowych okoliczności, ale dla samej Heleny. Chciał być blisko niej, chciał tego, jak dziecko chce ukochanej zabawki. Chciał jej, jak chce mężczyzna. Dotyku jej dłoni, utulić w ramionach. Wizyty stawały się coraz częstsze.

Przyszła wiosna. Rozpoczęły się prace w ogrodzie. Każdy dzień spędzony z Heleną w Domicach był radością. Po takim dniu niechętnie wracał do siebie, do pustego mieszkania w Piasecznie. Z kolei każdego ranka, wolnego od pracy w szkole, swoim starym Mitsubishi pędził do niej, do Domic. Był tam już stałym bywalcem.

Od pewnego czasu zaczął mu nawet towarzyszyć Dobroszek, jego najmłodszy wnuczek.

– Przecież Dobroszek potrzebuje ruchu na świeżym powietrzu, mówił w domu. Był to poważny powód na wytłumaczenie się przed córką ze swoich częstych wyjazdów do Domic. W taki sposób Zbisław i Dobrosz stali się niemal codziennymi bywalcami w Domicach.

To był pełen radości czas w życiu Zbisława. Wspólna pielgrzymka do Ostrej Bramy stała się podwaliną wspólnoty nie tylko uczuciowej ale i materialnej. Odtąd wydatki ponoszono wspólnie, ze wspólnych funduszy. Helena lepiej od niego gospodarowała pieniędzmi. Odtąd

Zbisław zaczął przyśpieszać raz zaczętą sprawę, miał to w charakterze. Chociaż Piaseczno było dla niego szczęśliwym okresem życia, ale tam była Helena. Nie ociągał się ale działał, najnormalniej w świecie chciał poślubić Helenę, a jeśli tak, to szybko. Chciał żyć z nią pod wspólnym dachem. Był katolikiem, a warunkiem wspólnoty domowej był sakrament małżeństwa, a więc ożenek. Z kolei jak większość mężczyzn, miał tę ociężałość do czynu. Przecież trzeba się oświadczyć. Kwiaty, pierścionek, dać słowo, wejść w to co nieodwołalne. To wszystko takie trudne. Kiedy w rozmowach napomykał o małżeństwie, to po jakimś czasie czuł wzmożoną irytację w głosie Heleny. Aż wreszcie któregoś razu wyrzuciła z siebie – to nie wiesz, jak to należy zrobić – mówiła – i dalej, że ceni tradycyjny sposób wyrażania woli i uczuć ze strony poważnie zaangażowanego mężczyzny. To upomnienie natychmiast zaowocowało. Zbisławowi przybyło odwagi, wiedział że teraz może oświadczyć się Helenie. Jej otwartość i jego spontaniczność przyśpieszyły tempo ich życia. Następnego dnia jadąc do Heleny, jak zwykle z Dobroszkiem, wiózł ze sobą czerwone etui a w nim pierścionek z szafirem. W kwiaciarni kupił dwie róże, czerwoną i różową. Dlaczego różową? Otóż Zbisław szukał oparcia na moment oświadczania się. Tym oparciem miał być jego kochany wnusio, Dobroszek. Jadąc instruował chłopczyka – Dobroszku dasz Helci tę różową różyczkę i zapytasz, czy chciałaby być twoją babcią. Chłopczyk był skory do dawania kwiatka, ale nie bardzo trzymał w dziecięcej główce, o co ma prosić. Kiedy dojechali do Domic, Dobrosz sunął ku Helenie z różą w rączkach. Zbisław swoją ukrywał za plecami. W kieszeni oplatał palcami etui z pierścionkiem.

Dobroszku, co miałeś powiedzieć Helci? No, co miałeś powiedzieć, o co prosić? – ponaglał Zbisław. Wtedy chłopczyk wyrzucił z siebie – czy będziesz babcią? – Helena ze zdziwieniem patrzyła to na jednego to na drugiego – zostać babcią, czyją babcią, kiedy, jak? Potem błysk w oczach, uśmiech na jej twarzy, zrozumiała. W Zbisławie wezbrała odwaga. Rymsnął na oba kolana a w jego wyciągniętych ku Helenie dłoniach uśmiechała się czerwona róża i sypało iskierkami szafirowe oczko złotego pierścionka. Pośpiesznie wypowiadał stosowne słowa, składał je w zdania, w te podstawowe zdania o uczuciu, o małżeństwie. Jakaś maszyna do mówienia zainstalowała się w jego głowie i zbierając strzępki, urywki myśli, gdzieś z głębi kręgosłupa, z okolic serca i Bóg raczy wiedzieć skąd jeszcze, wyrzucała je, zamieniając w słowa. Co wtedy wypowiedziały jego usta, tego już następnego dnia nie byłby w stanie spamiętać i powtórzyć.

Radość, uśmiech na twarzy Heleny skwitowały wszystko. Z ust Heleny wyszło słowo TAK.

Po czasie, Helena, już jego żona, wierszowym żartem, tak opisywała scenę z jego oświadczyn:

„nawet nie poczuł bólu,

gdy coś strzyknęło mu w kolanach

bo też rymsnął jak długi,

potem tydzień chodził po ścianach”

Dziś Zbisław czuje się jak odkrywca bezkresnych przestrzeni wypełnionych oddechem szczęścia. Oddycha tym szczęściem… – Dobre Piaseczno hojnie go obdarowało. Obydwie róże z Piaseczna posadzono w ogródku w Domicach.

– Rosną tam do dziś.

Aktualizacje wpisu: