Gdy skończyłem 52 lata i gdyby mi ktoś powiedział, że będę pisał wiersze to w odpowiedzi usłyszałby stek inwektyw. Poezję traktowałem jako stratę czasu. No bo kto na początku XXI wieku zajmuje się poezją? Felieton, scena teatralna, i ostatecznie kino (którego nie lubię) te mają siłę oddziaływania a wierszyk -przepada.A jednak wydarzenia z mojego życia całkowicie mnie łącznie ze zmianą przyzwyczajeń a nawet smaku.

Pamiętam napisałem jeden tekst, drugi i trzeci i coś załapało – a potem śniły mi zabawy z akcentami ruchomą średniówką itp. Pisanie traktuję jako impuls z góry – jest tak, że za mną coś łazi i nie da spokoju dokąd nie ubiorę w formę i przeleje na papier.

Obrałem ten łatwiejszy gatunek poezji – rymowaną, gdzie ilość sylab i akcentów zdaje się być policzona, a rymy: za chwilę maj i pojadę do Częstochowy na błonia przed klasztor. Co roku przywożę olbrzymie bukiety i biadolę, że czasem nie udaje mi się ich zastosować.

 

Kolor śliwek

Gdy wczoraj jakoś nie chce odejść
a jutro wpycha się przez okno,
między mrugnięciem ciężkich powiek,
o westchnień garść się można potknąć.

Czas się rozejdzie w obie strony,
wydaje się, że stanął w miejscu,
myśli zaś biegną nieskończone
wśród szybkich spojrzeń, pustych gestów.

Chwila nostalgii je zatrzyma,
przy zbiegu ulic w cichej knajpce,
gdzie tło śliwkowe ma smak wina
świat nie wypatrzy, nikt nie znajdzie.

Realizm niczym cięcie nożem
kreśli na twarzy obojętność
a czas jak domek z kart się złoży.
Biją sekundy, słyszę tętno.

Dziś ktoś na moment czas zatrzymał,
choć wiem, że to jest niemożliwe,
zniewolił zmysły dziwny klimat
i myśli ubrał w kolor śliwek.

 

Brzoskwinie

Rozśnieżyły się gałązki milionami płatków,
rozbrzęczały owadami wieszcząc moc dostatków.

Zawiązały w mini pączki chłodem rozgadane,
pospadają tuzinami zapadną w niepamięć.

Resztę smagnie deszcz, kroplami zetnie zamróz z nieba
i tak mnóstwo się ostanie, by w ciszy dojrzewać.

Rozczerwienią, rozmechacą, z góry miękkość spłynie,
pragną radość, szczęście przynieść – nieskromne brzoskwinie.

Jak co roku dwie mi podasz chwilą rozjędrnione.
Rozsmakuję się, rozmarzę, w słodyczy utonę.

 

Nie uwierzą

Za dłoń pociągnęła i już nic nie boli.
Nóżki same idą. Czy niosą do domu?
Można podskakiwać i biegać do woli,
a rączki są wolne – nie mają wenflonu.

Aparaty z buzi w nicość odpłynęły.
Ze świetlistej łąki bije piękny zapach
a babcia i dziadek są skąpani w bieli,
przytulają czule i nie muszą sapać.

Cudowne uczucie szloch daleki burzy.
Skuleni rodzice przy łóżeczku siedzą.
Aż tutaj dociera: ból, tragedia ludzi,
lecz gdy im opowiesz: bez szans – nie uwierzą.

 

Jesienna sonata

Po cichu lato dawno odeszło.
Zaszumiał wiatr w kotlinie wspomnień.
Złośnik namieszał, upiększył przeszłość
zakręcił łzą tęsknot minionych.

Czereśnie, wiśnie zamknął w słoiki,
truskawek smak lodami zmroził.
Lustra pomarszczył, przywołał przy tym
nastrojów garść w kwiatach mimozy.

Zakręcił życia srebrną łyżeczką,
ocenił zysk, zsumował straty.
Nutkę uśmiechu zakreślił lekką,
zostawił czar mocnej herbaty.

Pozwolił spojrzeć nieco inaczej
na życia kres w jesiennych barwach.
Bezsens pokazał gonienia za czymś,
pałeczkę prawd pragnąc przekazać.

Lecz po co komu taka pałeczka
gdy w gnoju sens zgubiło słowo.
Zbrukaną prawdę, jak tanią metkę,
rzeźnicy dusz tworzą na nowo.

 

Chwile

Obok siebie przepływają nasze chwile,
kromka chleba je zatrzyma albo kasa.
Przeklinają lub rzucają słowo miłe
i pognają aby nigdy tu nie wracać.

Zabierają gdzieś w przestworza garść czułości,
którą rzucił od niechcenia nam przypadek,
lub wpadają z modlitwami w wielki pościg
jakby w niebie załatwiały jakąś sprawę.

Czasem splącze mocnym węzłem jakiś dramat
a przemyśleń garść wydłuży każdy moment
o pytania już od wieków powtarzane.
Chwile płyną niezależne, nieskończone.

Przyspieszają wartkim nurtem nie od rzeczy,
gdy się szczęście wymarzone wreszcie ziści,
lecz nie dane nam do końca się nacieszyć,
odpływają jak jesienne z deszczem liście.

Porywają nam codzienność kawałkami
i zmuszają by kolejny zdobyć Zawrat,
a przez życie chwile płyną zawsze z nami.
One po to nas przyniosły – aby zabrać.

 

Koniec zimy

U schyłku dnia coś szło nie tak,
zburzyło ludziom spokój.
Nie wiedział nikt co to za fakt,
choć patrzą bystre oczy.

Dziś z rana śnieg w obejściu legł,
a mrozik ściął kałuże.
Ciepło jest w dzień, ach co za pech.
po błocie brodzą ludzie.

Zima chcąc trwać w zanadrzu ma
arsenał różnych chwytów;
śnieżyca dmie, lub tłucze grad
i kałuż jest bez liku.

Śnieg ginie w mig, bo słońce lśni,
termometr wszedł na plusa.
Na jezdniach miast znów breja tkwi,
spódnica w parku kusa.

I tylko szewc musi mieć gest
glancując but z ochotą,
bo w czasie zmian tak zawsze jest;
pierwsze wyłazi błoto.

 

Smutek

czy smutek ma kolory zimy
skąd takie myśli są u pani
każdego ranka on jest inny
malując twarze zatroskaniem

nie jest on czernią ani bielą
szarością oczu lub fioletem
nie odda tonów żaden melanż
nie da się zamknąć epitetem

nie pachnie piżmem ni lawendą
w starociach próżno jego szukać
już jeśli przyjdzie utkwi wewnątrz
niemocą spęta nawet ducha

założy ciemne okulary
i ma do wszystkich żale o nic
lecz świat się wcale nie zawali
a ciepłe słowo go przegoni

pozornie taki niepotrzebny
pesymizm tylko wokół pleni
zadanie przecież spełnia przednie
gdyż dzięki niemu radość cenisz

 

Zauroczony latem

Lato się rozupalniło gorejącym słońcem,
w nagle do cna wysuszyło pragnienie piekące,
rozwinniła się winorośl, zdojrzewały sady,
ledwo dychał leśny porost żył na aby, aby.

Zobnażyły krągłe kształty na plażach dziewczęta
depilując szczególiki by człek zapamiętał.
Zbrązowiało słońcem ciało niemal do imentu.
Zdarzy się że wrzaśnie białość, jak chorągiew w święto.

Przez przypadek wylazł detal – od razu sczerwieniał.
Zsiadłe mleko ma poeta choć grymasi wena.
Za to piasek się rozskrzypiał, bo był całkiem boso,
z ciekawości wszędzie właził – czynił to z ochotą.

Zaszumiło ciche słowa rozhukane morze,
przekrzykiwał tylko lodziarz: lody śmietankowe.
Myśl się jedna wyodrębnia i ubiera w słowa,
oj należy nam się czasem – błogo le

Aktualizacje wpisu: